poniedziałek, 15 sierpnia 2016

I believe I can fly ( lot +1 dzień)

Spotkanie na lotnisku w Boise <3
W końcu udało mi się znaleźć chwilę między zabawą z dziećmi, treningami piłki nożnej, odsypianiem jet laga i podziwianiem Ameryki żeby coś tu napisać. Ale może zacznę od początku...


Na lotnisko odprowadziły mnie moje przyjaciółki (A&O kocham was), Niunia i Daro (drudzy "rodzice") i moją cudowną mamą. Wszystkie loty odbyły się bez problemu, a moja trasa obejmowała 4 lotniska: 
Jeden z 4 posilkow
w samolocie
Warszawa -> Amsterdam -> Portland -> Boise

Jedyne co mogę poradzić na przyszłość,to polecam przesiadki dłuższe niż 2 godziny. Nie dlatego, że bym się spóźniła na samolot, tylko biorąc pod uwagę opóźnienia, przechodzenie na lotnisku przez kilka security check'ów, pomaganie nieudolnym Polakom, którzy nie znają angielskiego w przejściu przez security check'i (Polaków tylko 3 ale straciłam jakies 20min) to nie wystarcza czasu na pójście do sklepów, czy gdziekolwiek indziej, niż do swojego gate'u.

W najdłuższym locie (do Portland) było najlepiej pod każdym względem. Dużo jedzenia i kawy, dużo filmów i seriali, wybrałam "5th Wave" (czyli "5 Fala") i "The blind side" (czyli "Wielki Mike"), a przez resztę czasu próbowałam spać, co mi średnio wyszło.

W ostatnim samolocie miałam miejsce przy oknie, więc spędziłam ten czas oglądając z góry Oregon i Idaho. I chyba dopiero w tym momencie dotarło do mnie gdzie jestem...jest wielka różnica, kiedy widzi się z góry Europę i USA.

Na końcu mojej 20 godzinnej podróży i ponad 40 godzin bez spania spotkałam się z moją host-rodziną na lotnisku. To był ten moment na który czekałam najdłużej. Udało mi się przywitać też z moją lokalną koordynatorką, która czekała jeszcze na 2 innych exchange studentów z Niemiec i mogłam (wreszcie!) pojechać do domu.

Dotarliśmy na miejsce ok. 18 (tak mi się przynajmniej wydaje), Livia z host- tatą oprowadzili mnie po domu, który jest ooogromny. Chwilę udało mi się wytrzymać bez usypiania na stojąco, ale w końcu poszłam spać. 14 godzin później mogłam w pełni przytomna zacząć pierwszy (pełny) dzień w USA. Śniadanie, rozpakowywanie, kościół z rodziną, więcej rozpakowywania, obiad (od tamtego dnia uwielbiam steki ❤️), czas z rodzinką i dalsze odsypianie. 
Szybko się zoorientowałam, że nie da się być gotowym na taki wyjazd. Można próbować, nie mówię, że nie, po prostu dopóki nie ma cię na miejscu nie można sobie w pełni uświadomić wszystkiego. Mam z tym ciągle problem a jestem tu od tygodnia, ale tylko utwierdza mnie to w tym, że ten wyjazd to najlepsza decyzja w moim życiu.

Jeden z kilku prezentow dla rodziny :D

Raport z reszty tygodnia pojawi się niedługo, mam nadzieje że razem ze zdjęciami.
Pozdrowienia zza oceanu :)

Piosenka: "I belive I can fly" Glee Cover

5 komentarzy: