poniedziałek, 15 sierpnia 2016

Defying Gravity (pierwszy tydzień)

Zdjecie z Boise
Od poniedziałku całkiem sporo się wydarzyło! Mogę uznać ten tydzień za najbardziej przygodowy/ zapełniony/najlepszy w ciągu wakacji (i pewnie całego życia) jaki kiedykolwiek miałam. Mimo, że jestem w miarę w jednym miejscu, to ciągle się coś dzieje.

W poniedziałek, środę i czwartek byliśmy w Boise, czyli stolicy stanu Idaho. We wtorek załatwiliśmy sprawę telefonu, która okazała się trochę bardziej skomplikowana. Jedyne co można było zrobić to zresetować telefon (ale zadziałało!). W środę kupiłam aparat, z którego jestem bardzo zadowolona.

W czwartek buty do piłki nożnej...do piłki nożnej?? Po co mi buty do piłki nożnej?? A no właśnie, od poniedziałku codziennie (oprócz niedzieli) mam treningi (po 2 godziny, czasem nawet 2,5) właśnie piłki nożnej. Jak się okazało to najlepszy sposób żeby poznać ludzi, przy okazji nie przytyć na starcie 10kg (znając mnie mogłoby być więcej) i jest to świetna zabawa :D

Te klamki ciagle mnie zadziwiaja..
Dziekuje za paznokcie Czak :*
W piątek byłam w największym sklepie jaki widziałam (Costco, tak dokładniej). A w sobotę wieczorem na potańcówce, gdzie głównie dominowała, nowa dla mnie muzyka country, ale zabawa była świetna. Lara mi uświadamiła mi że jestem tu od tygodnia, czas tak szybko mija, a ja ciągle nie napisałam nic na blogu!

Co prawda piszę dwa posty na raz, ale jest tak łatwiej. Mam nadzieje, że uda mi się utrzymać jakąś regularność. Może być ciężko kiedy zacznie się rok szkolny, czyli za 9 dni...

Niedługo wybieramy się na pierwszą większą wycieczkę rodzinną i pewnie po niej pojawi się następny post. Niestety omijam pierwszy mecz piłki nożnej w sezonie, ale od następnych meczy będę je  relacjonowała przynajmniej raz w tygodniu razem z wydarzeniami.

Widok z okna + z prawej strony wida pozar lasu

Piosenka: "Defying Gravity" Glee Cover

I believe I can fly ( lot +1 dzień)

Spotkanie na lotnisku w Boise <3
W końcu udało mi się znaleźć chwilę między zabawą z dziećmi, treningami piłki nożnej, odsypianiem jet laga i podziwianiem Ameryki żeby coś tu napisać. Ale może zacznę od początku...


Na lotnisko odprowadziły mnie moje przyjaciółki (A&O kocham was), Niunia i Daro (drudzy "rodzice") i moją cudowną mamą. Wszystkie loty odbyły się bez problemu, a moja trasa obejmowała 4 lotniska: 
Jeden z 4 posilkow
w samolocie
Warszawa -> Amsterdam -> Portland -> Boise

Jedyne co mogę poradzić na przyszłość,to polecam przesiadki dłuższe niż 2 godziny. Nie dlatego, że bym się spóźniła na samolot, tylko biorąc pod uwagę opóźnienia, przechodzenie na lotnisku przez kilka security check'ów, pomaganie nieudolnym Polakom, którzy nie znają angielskiego w przejściu przez security check'i (Polaków tylko 3 ale straciłam jakies 20min) to nie wystarcza czasu na pójście do sklepów, czy gdziekolwiek indziej, niż do swojego gate'u.

W najdłuższym locie (do Portland) było najlepiej pod każdym względem. Dużo jedzenia i kawy, dużo filmów i seriali, wybrałam "5th Wave" (czyli "5 Fala") i "The blind side" (czyli "Wielki Mike"), a przez resztę czasu próbowałam spać, co mi średnio wyszło.

W ostatnim samolocie miałam miejsce przy oknie, więc spędziłam ten czas oglądając z góry Oregon i Idaho. I chyba dopiero w tym momencie dotarło do mnie gdzie jestem...jest wielka różnica, kiedy widzi się z góry Europę i USA.

Na końcu mojej 20 godzinnej podróży i ponad 40 godzin bez spania spotkałam się z moją host-rodziną na lotnisku. To był ten moment na który czekałam najdłużej. Udało mi się przywitać też z moją lokalną koordynatorką, która czekała jeszcze na 2 innych exchange studentów z Niemiec i mogłam (wreszcie!) pojechać do domu.

Dotarliśmy na miejsce ok. 18 (tak mi się przynajmniej wydaje), Livia z host- tatą oprowadzili mnie po domu, który jest ooogromny. Chwilę udało mi się wytrzymać bez usypiania na stojąco, ale w końcu poszłam spać. 14 godzin później mogłam w pełni przytomna zacząć pierwszy (pełny) dzień w USA. Śniadanie, rozpakowywanie, kościół z rodziną, więcej rozpakowywania, obiad (od tamtego dnia uwielbiam steki ❤️), czas z rodzinką i dalsze odsypianie. 
Szybko się zoorientowałam, że nie da się być gotowym na taki wyjazd. Można próbować, nie mówię, że nie, po prostu dopóki nie ma cię na miejscu nie można sobie w pełni uświadomić wszystkiego. Mam z tym ciągle problem a jestem tu od tygodnia, ale tylko utwierdza mnie to w tym, że ten wyjazd to najlepsza decyzja w moim życiu.

Jeden z kilku prezentow dla rodziny :D

Raport z reszty tygodnia pojawi się niedługo, mam nadzieje że razem ze zdjęciami.
Pozdrowienia zza oceanu :)

Piosenka: "I belive I can fly" Glee Cover

czwartek, 4 sierpnia 2016

Jak sie spakować i nie zwariować #1day ??

No i stało się...w sobotę zaczęłam się pakować. Jak mi idzie?? Haaa dobre pytanie. Moze odpowiem tak: gdybym miała trochę większy limit bagażowy to byłoby świetnie :D

W sobotę odbyłam też pierwszą rozmowę przez Skypa z host mom i dziećmi. Byłam tłumaczem między moją mamą, a Larą, ale oprócz kilku problemów z połączeniem rozmowa była świetna! Host rodzeństwo grupowo zadecydowało, że będą mówić do mnie "Kasia", co wychodziło im naprawdę dobrze. I już nie mogę doczekać się kiedy ich wszystkich zobaczę na żywo.

Moja walizka, może nie wydaje się duża,
ale ma ponad 120 litrów pojemności
Po raz pierwszy też uderzyła mnie rzeczywistość, że faktycznie za chwilę tam jadę. I wiem, że podjęłam najlepszą decyzję w życiu. Powoli się z wszystkimi żegnam, ale najważniejszy dzień jeszcze przede mną, a na lotnisku będzie najciężej.

Na początku (31 lipca) spakowałam połowę walizki i waga pokazała 16 kg (walizka waży ok. 3, co oznacza, że ta połowa waży dużo więcej niż powinna). Pakowanie drugiej połowy było cięższe, pewnie dlatego, że większość wybranych ubrań już była spakowana. Co nie zmienia faktu, że ilość rzeczy była (i jest) wystarczająca na zapełnienie dwóch walizek. No i w tym punkcie utknęłam... Siedząc i patrząc na walizkę wymyśliłam kilka zasad które pomogły mi przez wszystko przejść.

Limity bagażu dla moich lotów:
*rejestrowany- 23kg (minus waga walizki- 20kg)
*podręczny- 12kg (minus waga walizki-10kg)
Czyli 30kg na rzeczy, które mają mi wystarczyć na 10 miesięcy...

Moje pomysły na pakowanie:

  • Torebki strunowe- jesli chcecie zabrać kurtkę albo cokolwiek innego z czego można pozbyć sie powietrza, weźcie torebkę (odpowiadająca rozmiarem) i wyciśnijcie całe powietrze, użyłam ich do bluz zimowych, pidżam (jak sie pogniotą to trudno) i kurtki zimowej. (Ten sam trik zadziała z jakakolwiek torbą i odkurzaczem).
  • Wykorzystajcie limit bagażu walizki podręcznej- połowa mojej walizki podręcznej to buty (tak buty!) czyli najcięższa część bagażu (przynajmniej mojej), a druga połowa to grubsze bluzy (co łączy sie z tym że też są ciężkie), po za tym jakby mi było zimno w trakcie lotu to zawsze mogę się przykryć.
  • Nie zabieram praktycznie żadnych kosmetyków (tak umówiłam się z hostmom). To samo tyczy się rożnych rzeczy, których po prostu nie ma co zabierać, bo lepiej je kupić na miejscu!
  • Niegniotące się ubrania jako zapełniacze wolnej przestrzeni w walizce, która jest bezcenna! Nie wymyślajcie nowych rzeczy do spakowania. Korzystajcie tylko z tych wcześniej wybranych do spakowania. 
  • Spakowany komplet :D
  • Nie za późno - rzeczy wybierałam do wyjazdu jeszcze przed moją wycieczką w Polskę, czyli na początku lipca, dzięki temu po powrocie z Wrocławia mogłam od razu zabrać się do istotnych spraw. Co w sumie nie zmienia faktu, że 70% mojego czasu na pakowanie poświęciłam siedząc obok walizki, patrząc na nią i oglądając Glee :D


Przy pierwszym ważeniu całej walizki (3 sierpnia) wyszło mi prawie 26kg, czyli trooooochę za dużo. Jedyne co mogłam wtedy zrobić to usiąść i coś wymyślić. Przełożyłam kurtkę zimową do bagażu podręcznego razem ze wszystkimi butami. Pokombinowałam i wyszło 23,9 kg i to chyba by był koniec mojej walki. Pełna nadziei, że zlitują się o 4 rano na lotnisku za ten niecały kilogram. Jeszcze trochę czasu zostało, może coś jeszcze wymyślę :D